Wstaję rano, spoglądam przez okno i w głowie zaczyna kłębić się myśl. To ten dzień! Czuję w kościach, że muszę pojawić się dziś nad rzeką!
Lekki mróz zostawił na zewnątrz białe połacie śniegu. Odpalam silnik, ruszam na północ i myślę tylko o jednym... kawa! Tak, tego mi trzeba. Po godzinie drogi dojeżdżam do rzeki. Parkuję auto, ubieram spodniobuty i ruszam ku nowej przygodzie.
Podekscytowany, stanowczym krokiem zbliżam się do rzeki. Staję kilka metrów od wody, zbroję wędzisko i powoli podchodzę do obiecującego wlewu. Wykonuję pierwsze nieśmiałe rzuty, ale delikatnie brakuje mi precyzji. Z każdym kolejnym miejscem jest już lepiej.
W końcu doczekałem się brania, które niezbyt szybko wyrwało mnie z zimowego letargu. Ryba pięknie błysnęła bokiem pod powierzchnią i chyba dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że to naprawdę się dzieje. Walczę z ładnym pstrągiem, mimo że w tej kameralnej rzeczce dawno już takiego nie widziałem. To były sekundy. Ryba szybko znalazła się w podbieraku, ale emocje przez długi czas utrzymywały się na wysokim poziomie.
Pstrąg mienił się złotem i delikatną zielenią, a wyraziste czerwone kropki intensywnie zapisywały się w pamięci. Chwilę później emocje opadły, ale radość pozostała. Obłowiłem jeszcze kilka miejsc bez kontaktu z rybami. Ale nie miało to już dla mnie żadnego znaczenia. Byłem szczęśliwy. Czułem w kościach, że ten dzień będzie wyjątkowy...